Nasz ostatni poranek w Szczawnicy okazał się równie piękny jak poprzedni. Znowu byliśmy w szoku jak bardzo pogoda nas rozpieszcza. Było tak gorąco, że nie obeszło się bez zakupu czegoś orzeźwiającego. Chowając w głąb plecaka lodowate piwa, szybko poszliśmy w stronę Dunajca, by na jednej z pierwszych ławek choć przez chwilę poczuć przyjemny chłodek.
Dunajec znowu wyglądał cudownie mimo swego mętnego koloru wody. Szliśmy naszą ulubioną ścieżką, mijając tysiące ukrytych w cieniu ławeczek. Rozsiedliśmy się na jednej z nich, ochłodziliśmy przez chwilę i poszliśmy dalej. Jedni szli z nami, a inni leniuchowali na całego, rozkładali wielkie koce na trawie, rozstawiali leżaki i opalali się na skwarki. Czuć było, że mieszkańcy jak i turyści uwielbiają to miejsce.
Spacer wzdłuż Dunajca
Spływ Dunajcem to niewątpliwie najpopularniejsza atrakcja Pienin. Za jedyne 49 zł od osoby. Na szczęście nie musieliśmy zastanawiać się nad opłacalnością tej przygody, bowiem chcieliśmy dostać się ze Szczawnicy do Niedzicy, czyli pod prąd. A jak na spływ przystało, ten płynie tylko z prądem (więc za co tyle kasy?).
Kiedy wyszliśmy już z centrum Szczawnicy, mijaliśmy flisaków na całkiem zapełnionych tratwach. Dzięki pogodzie, oni też mieli bardzo dobry dzień. Jednak tak jak ich, nasze szczęście nie trwało długo. Wielkie czarne chmury zaczęły krążyć na niebie i w jednej chwili rozpadało się tak mocno, że ledwo co było widać. Będąc dosłownie przy ostatnim możliwym schronieniu, posiedzieliśmy dobrą godzinę w restauracji.
Kiedy zaczęło się przejaśniać, ruszyliśmy dalej wzdłuż Dunajca. Chmury jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły. Szliśmy już dość spokojnie, bo na szlaku co 50 metrów znajdowały się ławki z zadaszeniem. Kiedy trochę mocniej zaczynało padać, zatrzymywaliśmy się tam na chwilę. Szlak był coraz piękniejszy, bo coraz bardziej spokojny, a Dunajec bardziej szalony, z wieloma zakolami.
W końcu przekroczyliśmy polsko-słowacką granicę i do Czerwonego Klasztoru zostały nam jakieś 2 godziny drogi. Na szlaku dalej te same widoki. Ale przyjemny cień, rześkie powietrze, ludzie machający nam z tratw i pontonów, uroczy Dunajec…
Wszystko to sprawiło, że mimo kilkugodzinnej wędrówki wzdłuż Dunajca, wcale nie poczuliśmy nudy. W końcu mieliśmy czas na relaksujący spacer, bez pośpiechu, kiedy spokojnie mogliśmy porozmawiać i zaplanować kolejne dni wycieczki.
Czerwony Klasztor
Czuliśmy, że za chwilę będziemy na miejscu. I faktycznie po chwili było widać wielkie białe zabudowania. A jeszcze wczoraj, z Trzech Koron klasztor wydawał się taki malutki. Dzisiaj było odwrotnie, to Trzy Korony wydawały się do zdobycia w kilka minut, a klasztor z bliska był ogromny. Już sam wygląd mówił o tym, że jego budowa rozpoczęła się bardzo dawno temu, w XIV wieku. Dzięki temu, że doskonale się zachował, bardzo mi się spodobał.
Dlaczego Czerwony Klasztor? Geneza nazwy jest prosta. Czerwony, bo budynek zbudowany jest z czerwonej cegły, a ściany początkowo były nieotynkowane. Klasztor ufundował węgierski magnat Kokosz Berzevicz, który tym sposobem miał odbyć część kary za zamordowanie Chyderka z rodu Gyorgów. Mimo tego, że wówczas klasztor znajdował się na terenie Węgier, opiekę nad nim sprawowali między innymi Kazimierz Wielki i królowa Jadwiga.
Z Czerwonym Klasztorem wiąże się burzliwa historia, w tym jego zniszczenie przez husytów i rabusiów. W późniejszych latach, parafie katolickie przejmowali ewangelicy, klasztor więc kilkakrotnie zmieniał właścicieli. Na początku XVIII wieku osadzili się tam sprowadzeni z Włoch kamedułowie, którzy wznieśli nowe pustelnie, wieżę kościelną, a także zajazd dla podróżnych, szpital i aptekę. Na uwagę zasługują też mnisi, którzy rozsławili klasztor – Romuald Hadbavny i brat Cyprian. Romuald napisał słownik łacińsko-słowacki, który był pierwszym tego typu dziełem w historii. Przełożył także pismo święte na język słowacki. Z kolei brat Cyprian pełnił obowiązki lekarza, był znanym botanikiem i autorem zielnika, w którym zgromadził około 300 okazów roślin z Pienin i Tatr. Dzisiaj zielnik ten możecie zobaczyć w muzeum w Tatrzańskiej Łomnicy.
Zastanawialiście się kiedyś skąd wzięła się nazwa szczytu Mnich?
Otóż legenda mówi, że brat Cyprian był autorem lotni, na której ze szczytu Trzech Koron miał zlecieć na Dziedziniec Czerwonego Klasztoru lub według innej legendy przelecieć nad Morskim Okiem, gdzie został zamieniony w skalny głaz – Mnicha.
Z pewnością, przyjemnie słuchało by się tych opowieści będąc w środku klasztoru. Sam wstęp nie jest drogi, bo dorośli płacą 3€, a dzieci poniżej 6 lat wchodzą za darmo. Zniechęciła nas jednak dodatkowa opłata za robienie zdjęć.
W drodze do Niedzicy
Obeszliśmy więc zabudowania klasztoru i znów zbliżyliśmy się do Dunajca. Odwiedziliśmy polsko-słowacki sklep i zakupiliśmy kilka smakołyków. Naprzeciwko znaleźliśmy świetne miejsce na przerwę – zadaszony stół z ławkami, z widokiem wprost na Dunajec. Spędziliśmy tam chwilę czasu i ruszyliśmy dalej, w stronę Niedzicy.
Takie miejsca odpoczynku spotykaliśmy co kilkanaście kroków. Czasu na leniuchowanie już jednak nie było, bo kolory nieba wyraźnie wskazywały na to, że niedługo będzie ciemno. Póki co, szliśmy jeszcze w cudownym zachodzie słońca. Okryty nim Spisz, wyglądał naprawdę pięknie. Choć przyznam, że w tak pięknych kolorach wolelibyśmy być już przy niedzickim zamku.
Kiedy jednak dotarliśmy do Niedzicy, jaskrawe kolory nieba już ściemniały a słońce prawie całkiem zaszło. Ale wcale nie znaczy to, że zdjęcia się nie udały. Popatrzyliśmy chwilę na zamkowe wzgórze, powyobrażaliśmy sobie dawne historie z nim związane i udany dzień dobiegł końca.
Do środka zamku zapraszamy Was w następnym artykule.