Łatwość dostępu do pięknych tatrzańskich dolin ma swoje plusy i minusy. Wystarczy wsiąść w busa i po 20 minutach jesteś na miejscu. Dzięki tak dobrej komunikacji, doliny w Tatrach zwiedza tysiące turystów. Codziennie. I to już nie jest takie fajne.
Wyobrażacie sobie kilkukilometrową pielgrzymkę na górskim szlaku? Jesteście na urlopie i ludzie dosłownie wchodzą wam pod nogi. Dorzucie do tego wszędobylskich rowerzystów, matki z wózkami i gromadką wrzeszczących dzieci oraz weekendowych turystów w klapkach. Oto zwyczajna niedziela w Dolinie Chochołowskiej.
To zupełnie inny klimat niż w spokojnych Sudetach czy mniej spokojnych, ale nadal wielokrotnie mniej zadeptanych Pieninach. Jednak mimo tych tłumów, nie da się zaprzeczyć pięknu tatrzańskich dolin. I dzisiaj zabieramy Was do jednej z nich.
Nasza trasa
Spacerem wzdłuż Doliny Chochołowskiej
Pierwszego dnia pobytu w Tatrach pogoda zupełnie nam nie dopisała. Najbezpieczniej było więc udać się na spacer doliną. Zaczęliśmy od najdalej od nas położonej, Doliny Chochołowskiej. Busa wcale nie musieliśmy szukać, bo krzyczących i zachłannych górali w Zakopanem nie brakuje. Dlaczego zachłannych? Nie mogąc znaleźć rozkładu jazdy, spytaliśmy stojącego obok człowieka o godzinę odjazdu busów. Usłyszeliśmy bezczelne kłamstwo, że już dzisiaj nic nie jedzie do Kościeliska i że może nas tam podrzucić taksówką.
Urwaliśmy rozmowę z kłamczuchem i czekaliśmy na pierwszego lepszego busa. Chwilę później w takowym już siedzieliśmy, a 30 minut później byliśmy przy wejściu do doliny.
Opłaciliśmy wstęp i za wielkim tłumem ruszyliśmy przed siebie. Na początku wszyscy szliśmy ściśnięci w jednej grupie, a jeszcze ciaśniej było przy wypożyczalni rowerów, gdzie większość stawała i zastanawiała się czy wypożyczyć rower czy nie. Swoją drogą to fajny pomysł, bo spacer doliną to żaden wysiłek nawet dla rodzin z wózkiem. Przejazd rowerem zająłby nam o połowę mniej czasu, ale podejrzewam, że w takich tłumach to nic przyjemnego.
Dolina sama w sobie jest piękna. To właśnie w takich miejscach, u stóp gór najbardziej odczuwa się ich wielkość. Zewsząd otaczały nas wysokie Tatry, a małe drewniane domki na ich tle nadawały fajnej perspektywy. Poprzewracane drzewa jeszcze bardziej odsłaniały góry. Przez to było jakoś pusto, ale z drugiej strony mogliśmy zobaczyć szczyty w całej okazałości. Nie da się ukryć, że to miejsce odwiedziła gwałtowna wichura.
Znaczna część drzew była wyrwana z potężnymi korzeniami, a wiele z nich wisiało na ostatnim włosku. Ponura pogoda idealnie komponowała się z tym krajobrazem. Dolina Chochołowska jaką zastaliśmy nie była więc doliną pełną krokusów i trochę nad tym ubolewaliśmy.
Po godzinie ta pustka zaczęła nam doskwierać. I nie tylko nam. Ludzie szli jak zahipnotyzowani, znużeni ponurą pogodą. Nikt nie rozglądał się na boki, nie podziwiał krajobrazów. Wydawało się, że wiszące nad nami ciężkie chmury wysysają z nas energię. Cóż, nie każdego dnia mamy szczęście do pogody.
Po żmudnym marszu, wreszcie pokazały się bacówki. Trochę się ożywiliśmy, od czasu do czasu zaglądając do jakiegoś szałasu. Podeszliśmy też do drewnianej kapliczki. Na tle gór takie miejsca wyglądają najpiękniej. A jeszcze piękniej kiedy są skromne i nie zaburzają delikatności krajobrazu. Taka też jest kaplica, którą zobaczyliśmy. Posiedzieliśmy chwilę na ławce i zeszliśmy do schroniska. Zjedliśmy prowiant, ogrzaliśmy się i ruszyliśmy dalej. A że szlaki prowadzące do Doliny Kościeliskiej były zamknięte, musieliśmy wracać tą samą trasą. Dotarliśmy do Zakopanem i skończył się nasz bardzo luźny dzień.