Całkiem niedawno wróciliśmy z kolejnej wycieczki rowerowej. Wylądowaliśmy w Bolonii, zwiedziliśmy malownicze Cinque Terre, a następnie daliśmy pochłonąć się pięknej Toskanii. Średniowieczne miasteczka, toskańskie wina i zapachy wsi oczarowały nas do reszty. Wbrew pozorom wycieczka nie należała do najłatwiejszych pod względem wysiłku fizycznego, ale czego nie robi się dla spełniania marzeń!
Nasza trasa
Dojazdy i powroty, czyli zawsze może być gorzej
Kiedy natrafiliśmy na promocję lotniczą do Bolonii, od razu pojawiło się wykreowane przez filmy i książki wyobrażenie o sielankowej podróży przez Toskanię. Bez zastanowienia kupiliśmy bilety w cenie 1339 zł dla 2 osób w dwie strony. Podana cena to cena za całość, a więc zawarte są w niej także koszty przewozu rowerów i bagaży rejestrowanych.
Wylot jak zwykle spoza Poznania – tym razem Katowice. Mimo, że jechaliśmy pociągiem TLK, przejazd nie należał do najcięższych. Kiedy dojechaliśmy do Katowic, musieliśmy pokonać jeszcze 30 kilometrów do lotniska w Pyrzowicach.
Na terminalu lotniczym szukaliśmy odpowiedniego miejsca na szybkie złożenie naszych rowerów i zapakowanie ich do toreb. Zrobiliśmy to ekspresowo na zewnątrz, a z nadaniem ogromnego bagażu nie mieliśmy żadnego problemu.
W drodze do Cinque Terre
W Bolonii spędziliśmy dwie noce, z czego jedną na kempingu, drugą w hotelu. Na kempingu (Centro Turistico Città di Bologna) nie pozwolono nam na zostawienie rowerowych toreb, przez co dużo później wyjechaliśmy z tego zatłoczonego miasta. Bolonię potraktowaliśmy jako punkt przesiadkowy i szczerze mówiąc, nie wywarło na nas wielkiego wrażenia. Tłok, muzea, kościoły, bazyliki – to nie jest miejsce na rowery.
Kiedy tylko nadarzyła się okazja, złapaliśmy pociąg do Levanto. Przejazdy kolejami po Włoszech nie należą do najłatwiejszych, ale przepiękne Levanto sprawiło, że wszystkie nieprzyjemności poszły w zapomnienie. Z tego cudownego miasteczka udało nam się zwiedzić park narodowy Cinque Terre. Nasza trasa biegła górskimi szlakami, ale możliwe jest też zwiedzanie z poziomu pociągu.
Jedną z lepszych atrakcji była ścieżka rowerowa z Levanto do Bonassoli. Trasa jest bardzo krótka, ale prowadzi wzdłuż skalistego wybrzeża do kilku fajnych plaż.
Rowerem wzdłuż riwiery liguryjskiej
Kolejny etap naszej wyprawy był równie interesujący. Z La Spezia ruszyliśmy do nadmorskich miejscowości i ostatecznie zatrzymaliśmy się w Marina di Carrara. Świetną ścieżką wzdłuż wybrzeża dojechaliśmy aż do Viareggio. Silny wiatr jeszcze bardziej urozmaicił nam krajobrazy. Tak szalejącego morza nie widzieliśmy nigdy wcześniej, nawet podczas sztormu nad Morzem Bałtyckim.
Z Viareggio udaliśmy się do Lukki, gdzie przejechaliśmy trasą rowerową po murach. To także tutaj po raz pierwszy zasmakowaliśmy toskańskich krajobrazów, zwiedzając okolicę na świetnie wyznaczonych ścieżkach rowerowych – z dala od ulic, ale bez pomijania wiosek. Nie obeszło się jednak bez problemów – szutrowe drogi przyczyniły się do pęknięcia szprychy w jednym z kół. Później druga szprycha, trzecia i byłyby kolejne, ale pojawiła się ósemka i dalsza jazda nie była możliwa. Na szczęście byliśmy tylko kilka kilometrów od kempingu, a kolejnego dnia naprawiliśmy usterkę.
W dalszej kolejności zwiedziliśmy Pizę, oglądając setki ludzi podtrzymujących wieżę i piknikujących przy Piazza dei Miracoli. Miejsce to zrobi na was spore wrażenie, nawet jeśli nie jesteście fanami architektury – Piza ma do zaoferowania wiele klimatycznych restauracji, spokojnych uliczek, parków czy terenów nadrzecznych przy rzece Arno. Starajcie się jednak przyjeżdżać w tygodniu – w weekendy jest tutaj zbyt wielu turystów.
Szlakiem historycznych miast
Po tygodniu zwiedzania wybrzeża, odbiliśmy w kierunku Florencji. Od tego miejsca skończyły się ścieżki rowerowe (z małymi wyjątkami). Zaczęły się ulice bez poboczy, z pędzącymi autami wyprzedzającymi na gazetę. Niestety pod tym względem Włochom bardzo blisko do Polaków. Staraliśmy się jednak nie zrażać i kiedy była tylko taka możliwość, wybieraliśmy szutrowe ścieżki lub okrężne, ale mniejsze uliczki.
Później zaczęło się najlepsze. Volterra i San Gimignano, czyli przepiękne miasta położone na wzgórzach. San Gimignano zapamiętaliśmy chyba najbardziej. To tam mieliśmy najlepszy widok na miasto i sfilmowaliśmy całe przedstawienie zachodzącego słońca. Tam też piliśmy pyszne białe wino i wreszcie zjedliśmy najlepsze włoskie lody.
Wpadliśmy też do Sieny, by zobaczyć majestatyczną katedrę. To miejsce, które koniecznie trzeba sfotografować. A kiedy wydostaliśmy się z tłumów, szybko uciekliśmy dalej.
Dolina Val d’Orcia
Ostatnim punktem naszej wycieczki była popularna – zwłaszcza wśród fotografów, Val d’Orcia. To tutaj kręcono sceny do filmów Gladiator czy Pod słońcem Toskanii.
Zwiedziliśmy urocze Montalcino, San Quirico d’Orcię, Pienzę i Montepulciano. Sfotografowaliśmy kilka kępek cyprysów i spędziliśmy noc w prawdziwie włoskiej wsi, w położonym na wzgórzu gospodarstwie agroturystycznym Casa Colsereno.
Jakie są nasze ogólne wrażenia?
Jeśli miałabym krótko podsumować cały wyjazd, to jestem naprawdę zadowolona. Spełniłam jedno ze swoich marzeń i poznałam prawdziwą Toskanię, toskańskie smaki i zobaczyłam najbardziej sielankową wieś w swoim życiu. Podczas tego wyjazdu pierwszy raz użyliśmy też kuchenki turystycznej i wiemy, że jest to świetna, przydatna rzecz. Jajecznica i spaghetti po ciężkim dniu to coś wspaniałego.
Przed wyjazdem kupiliśmy też nowy aparat do filmowania i chyba odkryłam swoją nową pasję. Wkrótce zmontujemy materiał i zaprezentujemy wam efekty. W najbliższym czasie pokażemy również kilka ciekawszych odcinków trasy.
No i jak do większości fajnych miejsc, mamy nadzieję jeszcze kiedyś tam wrócić! Chociaż kolejny raz już najprawdopodobniej bez rowerów, ale za to zahaczając o pominiętą Umbrię, Alpy Apuańskie, Florencję i wiele innych miejsc.