Park Narodowy Saskiej Szwajcarii skrywa w sobie tyle skarbów, że nie sposób streścić go w jednym artykule. Zacznijmy więc od pierwszego dnia naszej wycieczki, w którym działo się całkiem sporo. Zobaczycie m. in. malownicze Rathen, skalną basztę oraz magiczne Amselsee.
W drodze do Rathen
Nasz pierwszy raz pod namiotem spędziliśmy na campingu Ferdinands Homestay nieopodal Rathen i Königstein. Przybywszy po zmroku, dowiedzieliśmy się, że sezon campingowy jeszcze się nie zaczął, ale mimo wszystko możemy się rozbić. I to w promocyjnej cenie, 5€ za dwie doby z dostępem do prądu i łazienek!
Obudzeni słońcem, które próbowało przebić się przez nasz ciemny namiot, od razu się poderwaliśmy. Już po wyjściu z namiotu mogliśmy podziwiać piękny krajobraz rzeki Łaby – największa przewaga campingu nad hotelem położonym gdzieś w zatłoczonym mieście. Po sytym śniadaniu ruszyliśmy powoli w kierunku Rathen.
Cała trasa wzdłuż rzeki zapiera dech w piersiach. Jeśli trafisz jeszcze na ładną pogodę, będziesz w niebie. Szliśmy powoli, mijaliśmy wielkie polany, oglądaliśmy obficie kwitnące o tej porze roku kwiaty, wpatrywaliśmy w pasące się owce i żartując, beczeliśmy razem z nimi, wdychaliśmy świeże powietrze, słuchaliśmy przyjemnego dźwięku rzeki, po której od czasu do czasu sunęły motorówki, a pasażerowie witali się z nami, machając i pozując do zdjęć.
Wreszcie weszliśmy do lasu i po około 10 minutach jesteśmy w bijącym jasnością Rathen. Jest to tak urocze miasto, że niczego nie można mu zarzucić. Każdy szczegół dopracowany do perfekcji. Zero smrodu, zero śmieci, zero unoszących się w powietrzu zanieczyszczeń. Wszystko małe i skromne. Niby miejsce odwiedzane tłumnie, ale niedotknięte turystyką, która by je zepsuła. Chyba Niemcy bardziej szanują swój kraj. Rathen urzeka swoją maleńkością, dosłownie wszystko jest tam małe: małe restauracje, małe sklepiki, małe domki, mini fontanny i parki. Zakochałam się w tym miejscu.
Nie dziwię się, że przyjeżdża tu tyle starszych osób. Jest to miasteczko uzdrowiskowe, gdzie można naprawdę odetchnąć, leżąc na jednej z polan i wpatrując się w Łabę. Z drugiej strony, smuci mnie fakt, że nie spotkaliśmy prawie żadnych młodszych osób. Gdzie oni wszyscy wypoczywają? Zapewne w miejskim tłumie.
Łaba rozdziela niektóre miejscowości na pół, jednak z dostaniem się na drugą stronę nie ma żadnego problemu. Jeśli macie ochotę zwiedzić drugą część miasta, musicie przepłynąć promem (jednorazowy bilet za 1,5€ w dwie strony).
Bastei, gwóźdź programu
Po nacieszeniu się Rathen, skierowaliśmy się w kierunku szlaku na Bastei – najbardziej rozpoznawalnego miejsca Saskiej Szwajcarii. Podążaliśmy tam niebieskim szlakiem. Dojście zajmuje bardzo mało czasu i nie jest męczące, nawet dla osób starszych. Nie sama baszta jest piękna, choć faktycznie jest królową tego szlaku. Panorama Łaby to jeden z najpiękniejszych widoków, jaki miałam okazję oglądać.
Jeśli będziecie już na znacznych wysokościach, ostrożnie patrzcie w dół (zawrót głowy gwarantowany). Wysoko wznoszące się nad powierzchnią wody, wąskie skały i poprowadzony na wysokości 40 metrów most czynią to miejsce niezwykle unikatowym. Wątpię, że gdziekolwiek indziej zobaczycie coś podobnego.
Powrót przy akwenie Amselsee
Amselsee to sztuczny akwen stworzony w 1934 roku. Położony na wysokości 127 m n.p.m., znajduje się na terenie Parku Narodowego Saskiej Szwajcarii w otoczeniu skalistych gór Połabskich. Widok odbijających się w tafli wody skał sprawia niesamowite wrażenie, a uroku dodają zacumowane łódki, którymi w sezonie można tu popływać.
Sam akwen stanowi tamę chroniącą pobliskie Rathen przed powodziami.